Z okazji Weekendu Niepodległości przypominamy artykuł o niezwykłej drodze rękopisu „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza do Ossolineum we Wrocławiu.
Najwybitniejsze dzieło Adama Mickiewicza, czyli napisany na paryskim bruku „Pan Tadeusz”, zna (niemal) każdy. Rękopis narodowej epopei jest na co dzień przechowywany w Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich we Wrocławiu. Z okazji Narodowego Święta Niepodległości, w dniach 8–11 listopada, podczas Weekendu Niepodległości, w usytuowanym na wrocławskim rynku Muzeum Pana Tadeusza, zaprezentujemy oryginał rękopisu, otwarty na księdze piątej, „Kłótnia".
dr Grzegorz Polak
Droga manuskryptu do Ossolineum we Wrocławiu nie była prosta. Wiadomo, że pozostawał on w rękach rodziny Mickiewiczów do 1871 r., najpierw Adama, a potem jego syna Władysława. Później trafił do kolekcji profesora Stanisława Tarnowskiego. Rodzina Tarnowskich posiadała go do początków II wojny światowej, kiedy to szukając schronienia dla swoich zbiorów zdecydowała o przekazaniu „Pana Tadeusza” w depozyt do Ossolineum we Lwowie. Tu w początkach 1940 r. manuskrypt, składający się z zeszytu, zawierającego trzy pierwsze księgi oraz fragment czwartej, a także z kilkudziesięciu osobnych kart, poddano zabiegom konserwatorsko-introligatorskim. Aleksander Semkowicz scalił obie części w czerwony, oprawiony w koźlęcą skórę poszyt. W marcu i kwietniu 1944 r. Niemcy dokonali ewakuacji części zbiorów lwowskich do Krakowa. Rękopis umieszczono w jednej z 67 skrzyń, które trafiły do Biblioteki Jagiellońskiej, a w lipcu 1944 r. na Dolny Śląsk, do majątku hrabiny Dory von Pfeil w miejscowości Adelsdorf (dzisiaj Zagrodno w powiecie złotoryjskim). Tu w licznym towarzystwie innych zbiorów „Pan Tadeusz” doczekał końca wojny.
W to miejsce, oprócz archiwaliów lwowskich i krakowskich, trafiły także kolekcje wywiezione przez władze niemieckie z Warszawy po zdławieniu powstania. Dlatego też 12 sierpnia 1945 r. w Zagrodnie pojawiła się grupa bibliotekarzy ze stolicy, wyposażona w trzy samochody, w poszukiwaniu zbiorów. Nieliczna jeszcze ludność polska, stale napływająca ze wschodu, była zupełnie niezorientowana, co kryją pozostające nieco na uboczu zabudowania należące niegdyś do Dory von Pfeil. Miejscowym źródłem informacji o sytuacji we wsi był ówczesny wójt – Jan Krowicki. Po dotarciu na miejsce bibliotekarze natknęli się na majątek składający się z budynku mieszkalnego i zabudowań gospodarczych. Razem tworzyły czworobok, który wtedy był wypełniony polskimi zbiorami. Dostępu do wnętrz bronił rosyjski wartownik. Po uzyskaniu zgody od jego przełożonego, grupa dostała się do środka. Wewnątrz ujrzała skrzynie i worki w różnym stopniu kompletności. Kłuły w oczy walające się po podłodze książki i rękopisy, w tym „wiotkie, drobnym pismem Juliusza Słowackiego uświęcone karty”. Na szczęście rękopis „Pana Tadeusza” spoczywał bezpiecznie w zamkniętej skrzyni.
Pozostawał jeszcze problem wywozu odnalezionych zbiorów. Według relacji jednego ze świadków, oficer stojący na czele kilku Rosjan pilnujących tego folwarku sprzeciwiał się wydaniu archiwaliów. Grupie poszukiwawczej sukces zapewniła zmiana taktyki negocjacyjnej, prowadzonej przez polskiego kierownika ekspedycji o nazwisku Świerkowski. Po suto zakrapianym bimbrem przyjęciu czerwonoarmista nie stawiał już żadnych przeszkód. Przed powrotem bibliotekarzy do stolicy, wójt Krowicki zaalarmował ich jeszcze o porozrzucanych na polach kartach starodruków i rękopisów (w tym edyktów królewskich), które pilnujący wykorzystywali w „celach sanitarnych”... Po pozbieraniu i wstępnym oczyszczeniu papierów pierwszy transport z Zagrodna ruszył do okaleczonej wojną Warszawy, do której dotarł 17 sierpnia 1945 r.
Ostatni etap długiej podróży mickiewiczowskiego rękopisu zakończył się 2 maja 1947 r. na Dworcu Nadodrze we Wrocławiu, skąd trafił na ulicę Szewską 37, czyli do siedziby Ossolineum.
Historia tej wędrówki pozornie nie zawiera żadnej tajemnicy. A jednak po wojnie w Zagrodnie mieszkał człowiek o nazwisku Bernard Manecki, który twierdził, że w 1945 roku odnalazł manuskrypt „Pana Tadeusza”. Na ten temat zachowało się kilka relacji prasowych i reportaży telewizyjnych, a także krótki wywiad z Maneckim z około 2006 r. (w posiadaniu autora tego tekstu), jaki przeprowadził jego wnuk. Rzucają one inne światło na odnalezienie rękopisu epopei w Zagrodnie w 1945 r.
Bernard Manecki urodził się 11 kwietnia 1930 r. w Osieku koło Oławy. Jego pochodzący z Górnego Śląska ojciec przed drugą wojną światową sprawował funkcję zarządcy w niemieckich gospodarstwach. W 1937 r. na rozkaz Hitlera majątek wywłaszczono, a rodzina Maneckich przeniosła się do Wrocławia. Bernard uczył się w niemieckiej szkole do 1944 r., w której, co oczywiste, nie nabył umiejętności czytania po polsku. W tymże 1944 r. zdecydował się na ucieczkę z domu, gdyż obawiał się wcielenia do służby wojskowej, a był już ostatnim żyjącym spośród trójki rodzeństwa. Reszta jego braci, jako żołnierze armii niemieckiej, poległa pod Stalingradem. On sam, drogą przez Nysę, schronił się w Czechosłowacji. Tu doczekał końca wojny. Po kapitulacji Niemiec powziął zamiar powrotu do Osieka, jednakże z niewyjaśnionych powodów nie dojechał tam. Za to 20 maja 1945 r. trafił do Zagrodna, wówczas jeszcze nazywanego Adelsdorf bądź Adelin. Należał do pierwszych powojennych osadników. Domy świeciły pustkami, pozostały jedynie zwierzęta. Wkrótce za Bernardem przybyli jego rodzice i zajęli jedno z gospodarstw. (Według nieco innej wersji rodzina Maneckich wspólnie opuściła Wrocław w 1944 r., by po pełnej niebezpieczeństw, kilkumiesięcznej tułaczce osiąść w Zagrodnie).
Na przełomie maja i czerwca 1945 r. Bernard na prośbę ojca wybrał się na poszukiwanie papieru do skręcenia papierosów. Musiał zachować ostrożność, ponieważ we wsi stacjonowała grupa rosyjskich żołnierzy. O ich bytności informował m.in. napis we wnętrzu splądrowanego kościoła: „Zdies byli Ruskie”. Przeszukując opustoszałe domy, młody Manecki doszedł do budynku szkolnego. Tu na podwórzu spostrzegł Rosjan wyrzucających z budynku książki, wykorzystywane przez nich następnie jako opał na ognisko, na którym pieczono kury. W trosce o bezpieczeństwo młody Manecki zmienił trasę i ominąwszy szkołę, doszedł do usytuowanego nieopodal domu nauczycielskiego. Rozpoczął przeszukiwanie znajdujących się tam mieszkań. Wewnątrz panował nieład, większość sprzętów była porozrzucana. Pozostawiona w talerzu na stole spleśniała już zupa wskazywała na pośpiech ewakuujących się Niemców. W jednym w pokoi, na końcu korytarza pierwszego piętra, po prawej stronie, udało mu się odnaleźć pożądany papier. Znalazł go „na górnej półce” w prywatnej biblioteczce jednego z pedagogów. W istocie były to kartki lekko już przybrudzone, „wielkości bloku rysunkowego”, a ściślej formatu A4. Widać było, że papier jest stary. Zapisano go ręcznym pismem w języku polskim, przez co Manecki nie mógł odczytać tekstu, gdyż – jak wcześniej wspomniano – czytać w języku Mickiewicza nie potrafił. Jak się wiele lat później dowiedział, w czasie wojny pomieszczenia te zajmowała „żona Hauptmanna”, czyli – jak mówił „niemieckiego majora”. Młody poszukiwacz zabrał ów plik kart i zaniósł je ojcu.
W drodze powrotnej nawet nie próbował się domyślać, co zawiera znalezisko, a tym bardziej, jak ono trafiło do tej prywatnej biblioteczki. Myślał raczej o swoim bezpieczeństwie. Chyłkiem minął nadal ucztujących i podpitych już czerwonoarmistów. W domu jednak okazało się, że papier nie nadawał się na papierosy. Ojciec spojrzał na zapisane karty i powiedział tajemniczo: „O, to jest coś bardzo ważnego!”. Miał to być właśnie rękopis „Pana Tadeusza”. Nakazał oddać znalezisko wójtowi Zagrodna, wspominanemu Janowi Krowickiemu, notabene w przyszłości teściowi Bernarda. Wójt obiecał, że odda karty „do powiatu”, czyli do władz w Złotoryi.
Na tym zakończyło się zainteresowanie młodego Bernarda rękopisem. Później dowiedział się jedynie, że karty ostatecznie trafiły do Ossolineum we Wrocławiu. Po latach żałował, że nie wziął od wójta żadnego pokwitowania za swoje znalezisko. Pochłonęło go życie – trafił do Warszawy, gdzie uczestniczył w jej odbudowie. Tam też od 1950 r. odbył przez „dwa lata z groszami” służbę wojskową. Jednak na stałe nigdy Zagrodna nie opuścił. Zainteresowanie rękopisem „Pana Tadeusza” powróciło doń w latach 90., wraz z uroczystościami 50-lecia zakończenia drugiej wojny światowej. W trakcie akademii szkolnej, na którą zaproszono pionierów Zagrodna, wspomniano o odnalezieniu manuskryptu, wymieniając jedynie nazwisko wójta Krowickiego, wobec czego obecny na spotkaniu Manecki zaprotestował i przedstawił obecnym swoją wersję.
W wywiadzie nagranym przez wnuka po roku 2000 zastanawiał się też, jak ten manuskrypt mógł trafić do prywatnej biblioteczki żony owego Hauptmanna. Czy przypadkiem ten oficer niemiecki sam nie odnalazł manuskryptu we Lwowie i po prostu nie zabrał go ze sobą? Jednak sam Manecki, znając historię z transportem zbiorów lwowskich w 1944 r., który zawierał przecież i rękopis „Pana Tadeusza”, wysunął wniosek, że być może ów oficer należał do ochrony konwoju, który wtedy przewoził zbiory z Krakowa do Adelsdorfu.
Trudno dziś zweryfikować słowa pana Bernarda. Mariusz Olczak, autor przewodnika po znajdującym się nieopodal zamku Grodziec, napisał, że dokumenty z zasobu Archiwum Państwowego w Legnicy, odnoszące się do Gromadzkiej Rady Narodowej z 1945 r., milczą na temat sprawy odnalezienia rękopisu. Tak czy inaczej mieszkańcy Zagrodna, pytani dekadę temu przez autora tego tekstu o Bernarda Maneckiego, choć nie kojarzyli majątku hrabiny von Pfeil ani ukrytych w nim polskich dóbr kultury, to wskazywali swojego sąsiada jako tego, który odnalazł rękopis „Pana Tadeusza”. On zaś, zmarły w 2010 r., nie uzupełni już w żaden sposób swoich wspomnień.